4 lipca 2011

Rozważania na temat poczucia własnej wartości

Każde spotkanie z drugim człowiekiem pokazuje nam jak w lustrze nasze własne cechy charakteru.
Osoby, które się nam podobają odzwierciedlają te części nas, które w sobie lubimy i cenimy.
Zazwyczaj nie zwracamy na to większej uwagi. Spotykając się z kimś, kto reprezentuje lubiane przez nas cechy, czujemy się po prostu zadowoleni.
Jeśli spotkanie budzi frustrację, to zazwyczaj wybieramy z kilku możliwości. Możemy się odciąć od tej relacji i najczęściej tak robimy osądzając drugą stronę o brzydkie cechy, które nam uniemożliwiają utrzymywanie dalszych kontaktów. Ale możemy się zatrzymać i przeanalizować, jakie nasze cechy się w danej relacji ujawniają i czy przypadkiem właśnie sami nie mamy z nimi kłopotu. 
Im większe problemy i im trudniejsza relacja, tym dotyka poważniejszych spraw, w tym również poczucia własnej wartości.
Jak się jest dzieckiem rodziców, których nie ma możliwości zadowolić (bo są np. w depresji), to cierpi się na poczucie niedowartościowania, czyli poczucie posiadania małej wartości. Szuka się potwierdzenia swojej wartości w podejmowaniu nowych, trudnych wyzwań, a więc w obiecywaniu sobie i innym, że czegoś się dokona, czegoś co wreszcie zaświadczy o wartości. Taki dostało się przekaz rodzicielski. Np. o mojej wartości świadczy zadowolenie moich rodziców z tego, co robię.
Brak zadowolenia jest informacją, że mam się bardziej postarać.
Większość naszych kontaktów ma na celu doprowadzenie do osiągnięcie zadowolenia rodzica, który jest w nas i jeśli żyje, również obok nas, tak więc przekaz jest wzmocniony z zewnątrz.
To jest ogromne „uwikłanie”, w zalecenia wewnętrzne, które są wsparte zewnętrznymi.
W takim uwikłaniu ludzie szukają sprzymierzeńców w walce o dokonanie tego, co od nich wymaga ich wewnętrzny i zewnętrzny rodzic. A często wewnętrzny głos mówi, że jeśli się nie zrobi tego co się „obiecało” albo tego, do czego uwewnętrzniony rodzic, względnie żyjący (albo obaj na raz) zobowiązuje, to będzie źle.
W imieniu swojego rodzica obiecujemy i zobowiązujemy siebie, a inni mają nam w wypełnieniu tego zadania pomóc. Ponieważ znalazłam się w takiej trudnej relacji, w której druga strona bardzo mocno mnie naciskała, bo sama była pod presją własnego zobowiązania, zrobiłam pracę na tę sytuację i moje uczucia uwikłania.  Doprowadziło mnie to do miejsca, w którym zadałam sobie pytanie, do czego zobowiązywała mnie moja matka. Odpowiedź mnie zaskoczyła, bo dotyczyła bardzo odległych sytuacji, które ożyły na nowo.
Głównie do doskonałego radzenia sobie bez jej wsparcia, a wręcz będąc obarczoną jej problemami, do doskonałego wyglądu bez jej czynnego w tym udziału, do doskonałych wyników w nauce bez jej zainteresowania z czym sobie nie radzę, do dobrych relacji z facetami bez informacji jak do tego doprowadzić, do łagodnego i kompromisowego funkcjonowania, mimo że wzorcem były nerwy i awantury, do umiejętności załatwiania wszelakich spraw bez uczenia jak to się robi. A więc generalnie wymagała i oczekiwała, zobowiązywała mnie do bycia „idealnym” dzieckiem, które nie wiadomo skąd i jak świetnie sobie radzi i ma super osiągi.
I stało się dla mnie jasne, kąd przyszła do mnie ta trudna relacja.
Moja koleżanka uwikłana w potrzebę zadowolenia swojego rodzica "wprzęgła" mnie w sytuację, w której żyłam latami.  Moja mam chciała zdowolić ojca i ja jej w tym pomagałam. Niestety nie zdałam tego egzaminu.

https://zrozumiecemocje.com.pl/