17 stycznia 2011

O miłości i nienawiści.

Ludzkie życie ma sens, jeśli jest w nim miłość. Nie traktujemy jej jednak tak poważnie, jak na to zasługuje. Nie bierzemy innych ludzi do swoich serc, raczej kombinujemy, jak być w fajnym związku, jak mieć dużo przyjaciół. Najpopularniejszym sposobem zdobywania miłości i sympatii jest oczarowywanie. Pokazywanie jacy jesteśmy godni podziwu, ładni i zdolni.
Jeśli mamy dobrze opanowaną technikę, otrzymujemy uznanie. Jest jak szczypta miłości.
Niektórym te szczypty wystarczają, innym otwierają morze ukrytych potrzeb.
Osoba, którą udało się oczarować jest jak zdobycz, jak łup, który  skoro dał palec, to może da i całą rękę. Jeśli nie daje, to walczymy, pokładaliśmy w niej duże nadzieje. Przykra sprawa, że ona często o tym nie wie. Stosujemy podstęp, żeby być chcianym. Jest w naszych głowach model osoby chcianej, dopasowujemy się do niego. Porównujemy do siebie i najczęściej stwierdzamy, że te modele mają inne cechy niż my, inny wygląd i inne umiejętności. Patrzymy i dochodzimy do wniosku, że one mają to, czego nam brakuje.
I to jest bardzo dobra strategia, żeby odwrócić uwagę od tego, jak bardzo się sobie sami nie podobamy.  
Istnieją trzy pozycje percepcji. W pozycja pierwszej rozpatrujemy daną sytuację z mojego punktu widzenia, według moich przekonań. Pozycja druga, to punkt widzenia drugiej osoby, wzięcie za punkt odniesienia jej stanowiska w danej sytuacji. Pozycja trzecia jest punktem widzenia, znajdującym się na zewnątrz obu poprzednich. Jest postawieniem sobie pytania, jaka jest struktura świata, w którym doszło do mojego spotkania z innymi osobami i zdarzeniami.
Warto poćwiczyć, a przynajmniej się zastanowić, czy w związkach zdarza mi się popatrzyć na to, co się dzieje z innej pozycji percepcji, niż pierwsza.
Oczarowując  walczymy o otrzymanie uwagi i zaangażowania w nasze sprawy. Jesteśmy w pozycji pierwszej, w której umacnia przekonanie, że się nam coś należy i jak nie zawalczymy, to nie dostaniemy.  Może się należy, ale bez uwzględnienia pozycji drugiej i trzeciej jesteśmy skazani na porażkę. Nie otrzymamy tego, co się nam „należy”, jeśli punkt widzenia drugiej osoby tego nie przewiduje.
Zawsze spotykamy ludzi, którzy odzwierciedlą nam nasze cechy. Chodzi o te cechy,  których nie jesteśmy świadomi. Jeśli  nie jesteśmy świadomi, ze oczekujemy od innych, żeby nam coś dali, to zazwyczaj sami zaczynamy dawać i czekamy na rewanż. Gdy ten nie następuje, stosujemy naciski. Presja z naszej strony często kończy się zerwaniem kontaktu i w efekcie zamiast dostać, tylko daliśmy. Druga osoba pokazała, że naprawdę dawaliśmy dlatego, że jest to nasza metoda na otrzymanie. Gdybyśmy otrzymali bez dawania, to nasz trud byłby zbyteczny.  Problem polega na tym, że dając, nie mamy świadomości, jakie motywy nami kierują. Dlaczego stosujemy taktykę podboju czyjegoś serca, zdobywania czyichś względów, imponowania wiedzą i możliwościami.
Nasza kultura i wszechobecne media wmawiają, że miłość przychodzi przez żołądek, albo przez oczy, albo przez kieszeń.
A miłość to uczucie, otwarcie serca, głównie własnego  i głównie na siebie.
Trudno jest pokochać siebie, nie wiele o sobie wiedząc. Nasza osobowość kształtuje się przez lata, mają na nią wpływ ważne osoby oraz środowisko. Często nie zdajemy sobie sprawy, jak inni nas widzą, nie stajemy na drugiej pozycji percepcji, a trzecia to już akrobacje. Najczęściej  zaczynamy patrzyć na siebie na serio, gdy kolejne związki z innymi ludźmi stają się niesatysfakcjonujące i zostajemy sami.
Odchodzimy, bo straciliśmy nadzieje i zapał. W związkach, które były polem bitwy straciliśmy energię i potrzebujemy dystansu do nabrania sił. Nie myślimy, że niebo zesłało nam człowieka, dzięki któremu mogliśmy ćwiczyć akceptację, miłość i poczucie własnej wartości. Nareszcie mamy możliwość  skupić na drugiej osobie całą naszą niechęć, zgorzknienie i wściekłość.  A może właśnie o to chodziło? Tak bardzo jesteśmy odcięci od wszelkich negatywnych odczuć, a tak bardzo potrzebujemy je wyrazić. 
Zazwyczaj wchodzimy w związki mając w planie kochać drugą osobę, lubić ją i akceptować. Chcemy również być kochani, lubieni i akceptowani. W naszych planach nie przewidujemy pojawienia się negatywnych emocji. Siła woli wystarczy, żeby je trzymać z dala od naszego związku.
Jeśli w naszych sercach jest wyparta nienawiść, to w związku z drugą osobą, zawsze się ujawni. Jeśli są niewyrażone uczucia, to nasza dusza tak pokieruje związkiem, że zaczniemy je wyrażać. I dotyczy to wszystkich związków i dalszych i bliższych. Im bliższy związek, tym silniejsze odczuwanie negatywnych emocji.
Niewyrażone emocje gniewu, odcięcie się od smutku, poczucie nie zasługiwania na miłość, zaczynają żyć w nas swoim życiem, jako choroby, często poważne i śmiertelne. Ratunkiem jest kontakt z samym sobą i przyznanie się „brzydkich” emocji, takich które w naszym mniemaniu są przeszkodą w kochaniu nas . Złość, nienawiść, żal, poczucie krzywdy, chęć zemsty, to niewyrażone uczucia związane z brakiem miłości akceptacji w dzieciństwie. Dzieciństwo minęło i nic go nie przywróci. Nigdy już nie dostaniemy tego, czego nam kiedyś brakowało. Wszystko, co możemy dostać, nie zapełni luki w przeszłości. Zawsze pozostanie miejsce bólu i cierpienia, które potrzebuje się w jakiejś formie wyrazić. Jeśli wyraża się z formie nienawiści, dzisiaj do drugiej osoby, która zachowała się podobnie jak kiedyś rodzic, czy opiekun, to możemy nad tym pracować. Mamy szansę na integrację poprzez rozpoznanie niewyrażonych uczuć. W przeciwnym przypadku zamykamy sobie drogę do przepływu uczuć pomiędzy nami i tą osobą. Można się w ten sposób odgrodzić od całego świata. Odcięcie od własnego bólu, odcina od innych ludzi i od samego siebie. Pozostaje nam wtedy medycyna konwencjonalna i  walka o miłość przez pracę i poświęcenie ideom wyższym.