Jest we mnie i mama i tata. Często się kłócili, ale pomimo okazywanej sobie nawzajem niechęci, twierdzili że się kochają. Pewne było, że nie mogli żyć bez siebie.
Czuję ich obydwoje w sobie, dokładnie tak, jak kiedyś gdy oni kierowali wzajemnie zarzuty wobec siebie. Mama była pełna pomysłów i kipiała energią, hałasowała, wtykała nos, gdzie tylko się zmieścił, tata był apatyczny i lubił swoje zajęcia w cichym kąciku. Mama miała pretensje o to wycofywanie, ale też była pełna podziwu, że w potrafił całkowicie oddać się wiedzy i dochodził do intelektualnych osiągnięć. Siebie uważała za słabiej rozwiniętą i ze wstydem się z tym godziła. Dla niej zacisze oznaczało ucieczkę w marzenia przy powieściach Harlequina.
Gdy byłam mała, nie rozumiałam dlaczego ja nie mogę się skoncentrować na nauce. Podobnie do niej, miałam uwagę mocno skierowaną na zewnątrz. Przypomina to zachowani kota, u którego każdy szmer wzbudza instynkt łowiecki. Gdy ja czytałam książkę, słuchałam jednocześnie co się dzieje w pobliżu.
Podobnie do mamy, podziwiałam ojca, za jego umiejętność zrezygnowania z kontroli i pozwalanie sobie na intelektualne „uskrzydlenie”. Na tę umiejętność do dzisiaj patrzę łakomym okiem, ale coś za coś. Nie można jednocześnie trzymać i nie trzymać kontroli. Ojciec mógł się wycofywać dlatego, że matka pilnowała „interesu”.
Teraz ja próbuję być nimi obydwojgiem jednocześnie i mi nie wychodzi. Jak przestaję zwracać uwagę na moje otoczenie, zajmując się poszerzaniem horyzontów, to gdy wracam do rzeczywistości, nie jest miło. Brak kogoś, kto wtedy, gdy byłam zajęta, posprząta, zrobi zakupy i wyprasuje koszule. Powrót oznacza poczucie wstydu i zażenowania, z powodu widocznych zaniedbań. Myślę wtedy o sobie tak, jak mama, gdy zawstydzała tatę i dręczyła zadaniami w rodzaju „chociaż raz, ty umyj podłogę, zawsze robię to ja”!
Podczas, gdy oni się odzywali do siebie kwaśno i z dezaprobatą, ja starałam się wymyślić, kto ma rację. Skoro nie ma zgody, to ktoś musi być nie w porządku. Spory, kłótnie i awantury rozumiałam jako zagrożenie dla ich związku. Znaczyły dla mnie tyle, że oni siebie nie lubią, nie akceptują swoich zachowań, chcą wpłynąć na siebie nawzajem i zmusić do zmiany.
Dzieci wychowywane są właśnie w ten sposób, Jeśli zrobią coś, co dorosłym się nie podoba, to podczas awantury dostają jasny komunikat, że jeśli się nie zmienią, to będzie następna awantura. Aż zrozumieją czego się od nich oczekuje.
Każdy z nas inaczej odreagowuje stres, ma różne sposoby na rozwiązywanie problemów i konfliktów. Jedni szczerze mówią o tym, co myślą, co im się nie podoba, co ich gryzie, nawet jeśli prowadzi to do sprzeczki czy wymiany zdań, inni z kolei unikają sytuacji konfliktowych, nie wyrażają głośno swojego zdania i zatrzymują wszystkie problemy dla siebie. Będąc w stałym związku partnerzy często inaczej osądzają pewne sytuacje i mają odmienne zdanie na wiele tematów. Niejednokrotnie prowadzi to do kłótni i nieporozumień, niekiedy z małej rozbieżności poglądów rodzi się wielka awantura, skutkiem której jest krzyk, płacz, wzajemne obwinianie się, a potem następują ciche dni, kiedy partnerzy są na siebie obrażeni i nie odzywają się do siebie. (http://www.edarling.pl/swiat-singli/dlaczego-klotnia-dobrze-wplywa-na-zwiazek).
Teraz ja mam w sobie sposób życia moich rodziców i wymagam od siebie zmiany. Chcę się sobie podobać, ale nie mogę. Jestem w stałym związku ze sobą i w stałym konflikcie.
Złe samopoczucie zmusza mnie do zrobienia tego, czego nie zrobili moi rodzice. Do przyjrzenia się, czemu ten konflikt służy.
Decyzja o samorozwoju sprawia, że szuka się narzędzi, które pozwolą siebie samego zrozumieć. Jednym z nich jest meta-komunikator, spojrzenie na to co się wydarza z pozycji widza, posłuchanie siebie w dystansie do własnych emocji, Zaobserwowanie i określenie tematu własnych dialogów. Identyfikacja tych, poprzez które odreagowuję moją frustracje. Chcę, w odróżnieniu od moich rodziców, posłuchać kłótni, która odbywa się we mnie, Chcę słuchając jej pojąć, jak ja odreagowuję moją bezradność wobec mnie samej. Bo nie potrafię sprostać moim wymaganiom, bo mam pomysł, że jak nacisnę na siebie, to wymuszę na sobie zmianę. Wierzę w to do dzisiaj ponieważ, gdy słuchałam moich rodziców, wyobrażałam sobie, że jest to możliwe. Ze wystarczy się postarać i będzie dobrze. Nigdy nie przyszło mi do głowy, potraktować na ich konflikt jako odreagowywanie frustracji, które służy ich związkowi. Dla mnie to wydarzało się naprawdę. Naprawdę ona płakała i wściekała się, a on naprawdę pukał się w głowę, odwracał wzrok i dawał do zrozumienia, że z nią jest coś nie tak.
Konflikt jest naszym stałym towarzyszem. Zapytałam ostatnio moją sąsiadkę, jakie ma pragnienia. Odpowiedziała, że chciałaby być szczęśliwa i wyobraża sobie, że byłaby, gdyby jej maż odzywał się do niej. A więc byłaby szczęśliwa, gdyby jej maż znalazł inną drogę do odreagowywania frustracji. Pewnie, gdyby znał inna drogę, nie byłby jej mężem. A z drugiej strony, dzięki naszej wyobraźni, nasze związki mogą nadal trwać.