W celu pogodzenia metodologii historii i psychologii musimy
nauczyć się przede wszystkim, jak wspólnie uporać się z faktem, że szkoły
psychologiczne i psychologowie podlegają prawom historii, zaś historycy i
źródła historyczne – prawom psychologii. Wiedząc na podstawie praktyki
klinicznej, że jednostka oznacza się skłonnością do amnezji dotyczącej
najbardziej kształtujących doznań w dzieciństwie, zmuszeni jesteśmy dostrzec
wspólną twórcom i interpretatorom historii słabą stronę: otóż ignorują oni
zasadnicze znaczenie dzieciństwa dla struktury społeczeństwa. Historycy i
filozofowie dostrzegają w świecie „pierwiastek żeński”, ale nie widzą faktu, że
człowiek rodzi się z kobiety i jest wychowywany przez kobietę. Debatuje się nad
formalnymi zasadami wychowania, lecz pomija milczeniem moment kiełkowania
świadomości jednostki. Stale podkreśla się miraże postępu, które obiecują, że
ludzka (męska) logika doprowadzi nas do rządów rozumu, porządku i pokoju gdy
tymczasem każdy kolejny krok ku realizacji tych miraży przynosi nowe niepokoje,
które wiodą do woje, a nawet czegoś gorszego. Człowiek ze swoją moralnością i
racjonalizmem nadal utożsamia się z abstrakcyjnymi rozważaniami na swój temat,
ale nie chce dostrzec tego, przez co stal się tym, kim naprawdę jest oraz – że
jako istota emocjonalna i społeczna – skutkiem swych infantylnych skłonności i
impulsów niweczy twory własnych myśli i dzieła własnych rąk. Wszystko to ma
podstawy psychologiczne – mianowicie nieświadome postanowienie jednostki, aby
nigdy więcej nie stanąć wobec lęków dzieciństwa oraz zabobonną obawę, by w
swych myślach i schematach myślowych nie znaleźć źródeł wywodzących się z
dzieciństwa, co mogłoby zniszczyć jej prostolinijność. Dlatego człowiek woli
unikać pewnego rodzaju oświecenia; stąd też właśnie najlepsze umysły często
najsłabiej znają same siebie.
Być może jednak to nie tylko przesąd sprawia, iż człowiek
ucieka od swych stłumionych lęków jak od głowy Meduzy. Czy nie chodzi aby o to,
że w tej fazie gry człowiek musi i może przyjąć do swej tolerancyjnej
świadomości utajone lęki i – mające źródła w dzieciństwie – uprzedzenia i
obawy?
Każdy człowiek dorosły, niezależnie od tego, czy jest
rządzonym, czy rządzącym, należy do szerokich mas, czy do elit, był kiedyś
dzieckiem. Był kiedyś mały. Poczucie bycia małym tworzy w jego umyśle pewne
podłoże, warstwę nie do wykorzenienia. Jego tryumfy będą traktowane jako
przeciwieństwo owej małości, zaś klęski będą ja uwydatniać. Kwestie takie, jak
ta, kto jest większy, kto może zrobić to czy tamto oraz komu – maja dla życia
wewnętrznego człowieka dorosłego dużo większe znaczenie niż wszelkie potrzeby i
powaby, które on sam zna i co do których robi jakieś plany.
Każde społeczeństwo składa się z ludzi przechodzących proces
rozwojowy od dzieciństwa do rodzicielstwa. Aby zapewnić ciągłość tradycji,
społeczeństwo musi od samego początku przygotowywać dzieci do rodzicielstwa,
musi także zatroszczyć się o nieuniknione pozostałości infantylizmu u
wszystkich dorosłych. Jest to ogromne zadanie, szczególnie, iż społeczeństwo potrzebuje
wielu poddanych, a niewielu przywódców, i jeszcze pewną liczbę takich, którzy
są jednym i drugim na zmianę albo w różnych strefach życia.
Proces uczenia się, który rozwija u dziecka wysoce
wyspecjalizowana koordynację mózgowo-wzrokowo-ruchową, a także wszelkie istotne
mechanizmy myślenia i planowania, jeste uwarunkowany długim okresem zależności.
Jedynie w ten sposób człowiek rozwija w sobie sumienie, ową zdolność polegania
na samym sobie, która z kolei czyni go godnym zaufania; zaś tylko całkowicie
polegając na kilku fundamentalnych wartościach (prawda, sprawiedliwość, etc.)
może on stać się niezależnym, a co za tym idzie – przekazywać i rozwijać
tradycję…
Tak więc fakt, że sumienie ma swe źródła w dzieciństwie
człowieka, zagraża jego dojrzałości oraz jego dziełom; lęki dzieciństwa
towarzysza mu przez całe życie. Właśnie te lęki my, psychoanalitycy staramy się
korygować u poszczególnych osób, staramy się je zrozumieć i wyjaśnić, ponieważ
nie ma na nie żadnego uniwersalnego lekarstwa -
z wyjątkiem może ulgi dzięki stopniowo uzyskiwanej introspekcji.
Nie ma takiego lekarstwa, gdyż każde pokolenie musi samo
wyrosnąć z dzieciństwa i – przezwyciężając własne uwarunkowania – przekazać
kolejnemu pokoleniu nowy rodzaj dzieciństwa: potencjalnie obiecujący i
potencjalnie niebezpieczny.
Mark Twain, chyba pod wpływem nachodzących go nastrojów
przygnębienia, nazwał człowieka „zwierzęciem nieprzyzwoitym”, jedynym
stworzeniem, które wie, że jest nagie, albo – jakbyśmy to ujęli – stworzeniem o
skrępowanym seksualizmie... Ale pozostaje faktem, iż człowiek we wczesnym
dzieciństwie uczy się uważać ten, czy ów aspekt funkcji ciała za zły, wstydliwy
lub niebezpieczny. Nie ma kultury, która nie użyłaby jakiejś kombinacji tych
elementów do rozwinięcia własnego stylu wiary, dumy, pewności i inicjatywy.
Tak więc osiągnięcia człowieka nacechowane są podejrzeniem,
iż ich korzenie tkwią w dzieciństwie. A ponieważ najwcześniej poczucia
rzeczywistości nabywa się poprzez bolesne próbowanie tego, co dobre i złe,
człowiek ciągle spodziewa się po jakimś wrogu, po jakiejś potędze czy zdarzeniu
należącym do świata zewnętrznego tego, co tak naprawdę zagraża od wewnątrz; ze
strony jego własnych popędów, jego poczucia małości, jego własnego pękniętego
świata wewnętrznego. Jest więc stale w sposób irracjonalny gotów obawiać się
ataku ze strony wielkich i nieokreślonych mocy; duszącego otoczenia przez
wszystko, co nie jest jasno określone jako przyjazne oraz niszczącej utraty
twarzy wobec wszechobecnej, prześmiewczej publiczności. To właśnie, a nie
zwierzęcy lęk, charakteryzuje ludzkie obawy, i to zarówno w świecie polityki,
jak i życia prywatnego…
Erikson „Dzieciństwo i społeczeństwo” (fragment)