Coraz częściej natykam się na konflikty, które wynikają z przemożnej potrzeby akceptacji. Wiele relacji jest nawiązywanych po to, żeby usłyszeć, że się podobamy. Jeśli to nie następuje, czujemy się odrzuceni. Najczęstszą reakcją na poczucie odrzucenia jest albo smutek i wycofanie albo gniew i przypływ agresji.
Mnie osobiście jest w takich sytuacjach bardzo przykro. Wielokrotnie zdarzało mi się, że ktoś postrzegał mnie jako mądrą i zabiegał o moją uwagę. Starał się nakłonić mnie do potwierdzenia, że to co on robi jest mądre. Dla mnie, jeśli ktoś ma pogląd na swoje działania to są to jego działania i jego opinia. Jeśli mnie pyta, czy podoba mi się, to co robi, to jakby pytał, czy akceptuję jego w jego działaniach. Osoba ta prosi o akceptację siebie poprzez poparcie dla jej sposobu postępowania. Mogę tylko zadać pytanie, co przeszkadza jej samej zrobić to dla siebie.
Są ludzie, którzy starają się błyszczeć i śmiało kroczą przez życie, jakby chcieli poinformować innych, że im się udało i zasługują na naśladowanie. Zatrzymać takiego człowieka jest bardzo trudno. Jest napakowany wiarą w to, że to co robi jest doskonałe. Nie okazanie poparcia, równe jest niezaakceptowaniu całej osoby. Mocne zidentyfikowanie z tym, co robi, sprawia że nie postrzega siebie jako wykonującego różne czynności. Wydaje mu się, że jest doskonały, Nie dostrzega, iż jedne czynności wychodzą mu lepiej, inne gorzej. Nie może pozwolić innym na ich opinię o jego umiejętnościach. Z obawy przed brakiem akceptacji, nie dopuszcza do sytuacji, w której inna osoba mogłaby ujawnić, że coś się jej nie spodobało. Ci ludzie reagują agresją, gdy jednym słowem rozwalamy ich plan na życie.
Ostatnio pracowałam z młodą dziewczyną, która przyznała, że wiele jej działań jest nastawionych na otrzymanie akceptacji. Życie jest szukaniem osoby, która ją zaakceptuje, polubi taką jaka jest. Jeśli ją wreszcie znajdzie, to osiągnie sukces i wtedy zacznie być szczęśliwa. Zwróciłam jej uwagę, że znalazła i stosuje niezwykły sposób na pogodzenie się ze złym samopoczuciem. Logika rozumowania dawała uzasadnienie dzisiejszego złego samopoczucia. Miała prawo źle się czuć, bo nie było obok niej tej akceptującej osoby. Kłopot polegał na tym, że spotykała różne osoby, do których się zbliżała. W pierwszej fazie znajomości wydawało jej się, że to właśnie jest osoba, której szuka, ale po pierwszym nieporozumieniu, zmieniała zdanie. Ciągle czuła się źle, ale ciągle miała nadzieję.
Bez podjęcia interwencji mogłaby do końca życia stosować taką strategię. Sposób na poprawienie samopoczucia był położony na zewnątrz, tam go szukała.
„Moje uczucia należą do mnie, nikt nie może sprawić bym coś czuł”.
Oznacza to, że mam swoją emocjonalną strukturę wewnętrzną, swoją wrażliwość, system który mnie chroni i informuje. Ludzie na zewnątrz uruchamiają moje reakcje. Mili, sympatyczni, wspierający, uruchamiają moje przyjemne poczucie spokoju i bezpieczeństwa, zdenerwowani, budzą mój niepokój, zapędzeni sprawiają, że chcę się im usunąć z drogi. Nie zastanawiam się co robić, jak zareagować, to wychodzi samo. Jeśli moje reakcje są przeze mnie akceptowane, mam poczucie zgody, jestem zadowolona. Jednak zdarza się, że moja reakcja zaskakuje mnie i sprawia, że przestaję być „sobą”, tracę kontakt z moim wewnętrznym przewodnictwem. Mam poczucie, że coś jest nie tak, jak bym chciała.
Znam na to sposób. Szybka ocena, że to na zewnątrz, coś lub ktoś sprawił, że jestem jak okręt bez kapitana, odcina od uczuć. Jest wybawieniem. Już wiem że to coś lub ktoś sprawił, że jest ze mną źle. Mogę kierując w tamtą stronę złość, odzyskać utracony grunt. Przypływ gniewu, złości, zniesmaczenia albo innego sposobu oceny tego, co jest na zewnątrz, tworzy dwa wirtualne światy. Jeden jest mój, a drugi to ten wrogi, który mój zaburzył. Ta technika odcięcia się od intruza z zewnątrz, pozwala się jednocześnie odciąć od własnych, trudnych uczuć
Warto pamiętać, że strategie służą wykonywaniu działań. Wtedy, kiedy działamy pojawiają się emocje i uczucia, np. poczucie by ktoś nas w naszym działaniu zaakceptował. Jeśli nie bierzemy odpowiedzialności za własne uczucia, które towarzyszą naszym działaniom, to budzimy się wtedy, gdy zaczynamy mieć pretensje. Gdy nagle dociera do nas, że włożyliśmy tyle starań, a ktoś tego nie docenił, zlekceważył, myśli tylko o sobie. Będąc na końcu procesu, zapominamy, ze od początku nasze działanie było nastawione na otrzymanie nagrody. Nie bardzo byliśmy świadomi na początku, że podjęliśmy działanie, bo coś było potrzebne.
Młoda osoba, z którą pracowałam, zazwyczaj poznając nową osobę, starała się pokazać siebie jako wyluzowaną i świetnie dającą sobie radę, chociaż taka nie była. Wiedziała, że taka może się podobać i taką udawała. Przy następnych spotkaniach mistyfikacja powoli się ujawniała, ale ona tego nie widziała. Jej partner był zdezorientowany, zastanawiał się, kim ona jest i dlaczego nie jest taka jak na początku. Ona zaś tylko widziała, że on się odsuwa, nie patrzy na nią z podziwem. W końcu uznawała, że jej nie akceptuje i rezygnowała z dalszej znajomości.
Zadałam jej pytanie, kogo miał zaakceptować. Czy tę radzącą sobie, którą udawała, czy tę prawdziwą. Skoro udawała kogoś innego, to przecież sama nie akceptuje tej prawdziwej. Szuka kogoś kto zaakceptuje ją, bo ona sama tego nie potrafi. Szuka kogoś, kto powie jej, że jest w porządku, chociaż sama uważa, że nie jest.
„Moje uczucia należą do mnie” jest braniem odpowiedzialności za to, co się ma w sobie. Za swój stosunek do siebie i do innych. „Nikt nie może sprawić, bym coś czuł”, ma uświadomić, że inni ludzie i sytuacje, tylko pokazują nam, co mamy w środku. Którą reakcję wybieramy z zestawu możliwych. Jeśli nie jesteś zadowolony za swojej reakcji, sprawdź skąd masz właśnie taką. Pomyśl, gdzie i kiedy takiej się nauczyłeś. Może nauczyciel był niewłaściwy, weź teraz innego.