Z rozwojem bywa tak, jak z chorobą lub nałogiem. Dopóki cierpienie nie stanie się nie do zniesienia, leczenie wydaje się być zbyt kłopotliwe i ograniczające. Stagnacja może dostarczać miłe poczucie bezpieczeństwa i wygody i utrudniać kontakt z uśpionym potencjałem.
To sprawia, że ludzi szukających pomocy w celu wspomagania
własnego rozwoju jest niewielu.
Powszechnym przekonaniem, które wręcz blokuje koncepcję
rozwoju osobistego, jest tendencja do szukania przyczyny zdarzeń na zewnątrz.
Nawet bardzo silne pragnienia estetyczne, takie jak poprawa wyglądu lub utrata
wagi, lub pragnienia związane z awansem społecznym czy zawodowym, rzadko
mobilizują do szukania przyczyn we własnym trybie życia lub obiekcjach czego
nie należy i jak się powinno zachowywać. Niestety nie ma preparatów na to, żeby
ktoś nam „odpuścił”, albo żeby los nam sprzyjał.
Rozwój choroby wymaga odpowiednich warunków. Rozwój „pecha”
lub „złego losu” również. Warunki te to „otwarcie się” na chorobę lub na zły
los. To otwarcie ma naturę biologiczną i psychologiczno-duchową. Wola życia ma więc wymiar zarówno fizyczny, jak i
psychiczny.
Człowiek zanim coś pomyśli i zrobi tworzy obraz mentalny.
Ten obraz ma wpływ na efekt działań. Obraz, który cechuje brak wiary w
powodzenie, zdeterminuje efekt zgodny z wyobrażeniem.
Wyobrażenie sukcesu mobilizuje organizm do czynności, które
sukcesowi sprzyjają.
Brak wiary w odniesienie sukcesu wywołuje napięcie, które
utrudnia mobilizację. Uwolnienie od napięcia pozwala na przepływ energii i
zmobilizowanie jej wokół obszaru, gdzie możemy coś zmienić i wycofanie jej z
terenu, gdzie jest braki możliwości zmian, który trzeba w jakiś sposób
zaakceptować.
Akceptacja sytuacji, w której nie mamy żadnych możliwości
wpływu jest jedynym rozsądnym rozwiązaniem. Człowiekowi nie opłaca się kopać z
koniem.
Jeśli całym sobą jesteśmy przeciw pogodzeniu się z tym, na
co nie mamy wpływu i z uporem maniaka po raz kolejny próbujemy bezskutecznie
wpłynąć, potrzebujemy pomocy z zewnątrz.
Pomoc może zidentyfikować jaka cześć osobowości generuje
nasz upór.
Eric Berne w opracowanej przez niego Analizie Transakcyjnej
opisał psychologiczną naturę człowieka w kategoriach stanów JA. Stany te są
instancjami osobowości wysyłającymi i odbierającymi komunikaty oraz
stanowiącymi podstawę wymiany międzyludzkiej. Każdy stan jest spójnym zbiorem
postaw, zachowań i uczuć. Te stany
to: Dz (Dziecko), R (Rodzic), D
(Dorosły). Dla odróżnienia od normalnych znaczeń te są z dużej litery. Analiza
Transakcyjna zakłada, że każda istota ludzka jest fundamentalni OK, nawet jeśli
jej zachowanie nie zawsze jest takie.
Stan Ja Dziecko odpowiada za uczucia i emocje oraz za to, co
przeżyliśmy jako dzieci.
Stan Ja Rodzic jest zgromadzonymi wzorcami rodziców oraz
innych znaczących osób. To stan, w którym wiemy, co należy, jak się powinno
zarówno w sensie krytycznym, jak i opiekuńczym. Rodzic może wytyczać granice,
może wpierać i karmić, może również odrzucić.
Stan Ja Dorosły można porównać do komputera. Na podstawie
posiadanych danych analizuje i decyduje.
Każdy człowiek odpowiada sam za to, jaką ilość energii
inwestuje w każdy z tych stanów.
Zazwyczaj inwestujemy energię w stan, w którym czujemy się
kompetentni. Rozwijamy go i możemy z niego czerpać dumę. Upór, o którym pisałam
wcześniej jest przejawem ignorowania któregoś z pozostałych stanów Ja. Jest
przejawem dominacji jednego ze stanów i nakazaniu pozostałym stanom Ja
podporządkować się dominującemu.
Zazwyczaj stan Ja Rodzic i Ja Dorosły dominuje stan Ja
Dziecko. Nie pozwalamy sobie ze stanu Ja Dziecko odczuwać, być smutnym,
wystraszonym, osamotnionym, zawiedzionym, mieć pragnienia. Stan Rodzic stwierdza,
jak być powinno i motywuje do działania (np.: „zasługujesz na awans”,
„powinieneś….” i t.p.) stan Ja Dorosły ocenia możliwości i predyspozycje i
podejmuje decyzje.
Upór jest przejawem zachowania, w którym poczucie dobrostanu
chcemy osiągnąć nie będąc w kontakcie ze stanem Ja Dziecko, nie biorąc pod
uwagę własnych uczuć i obaw, a nawet więcej – wpierając sobie, że głowa wie
lepiej niż serce. Z tyłu głowy czai się myśl, że może nie poradziłbym sobie ze
swoim wewnętrznym dzieckiem, ma tyle roszczeń, więc lepiej nie dopuszczać go do
głosu. A wystarczyłoby go posłuchać i
uspokoić jego obawy, przedstawić plan awaryjny lub przekonać go i samego
siebie, że jeśli nie można wpłynąć na przebieg zdarzeń, to trzeba je
zaakceptować.