Czuje się bardzo nieszczęśliwa. Od kiedy rano otworzyłam oczy, płaczę. Nie rozmawiam z ludźmi, chyba gniewam się na nich za to, że mówią mi prawdę. To bardzo bolesne słyszeć prawdę.
Płaczę gdy myślę o moim chłopaku i o tym, że tak łatwo mogłabym go skrzywdzić. On jest taka ciapa, ciągle mnie przeprasza. Jak będę się złościć zmuszę go do rzeczy, których nie chce. Nie będzie mu łatwo. Widzę ze wystarczy ze się nie odzywam, albo złoszczę albo wpinam igiełki i on od razu zmienia zachowanie. Robi to, co ja chcę. I najpierw jestem zadowolona, tak powinno być. Ale potem dociera do mnie, że on robi to przeciwko sobie i że jest taki słaby a ja silniejsza, że mogę mu zrobić krzywdę. Tak bardzo tego nie chcę. Czuje się koszmarnie. Podobnie jak wtedy, gdy byłam ostatnio z szefem. Przy nim ja wiedziałam, że będę robić co on chce, nawet jeśli to nie będzie zgodne z moja wolą. Czułam się słaba i bezsilna, w jego szponach, tracąca osobowość. Będę tańczyć jak mi zagra, bo się go bardzo boję.
Chcę zwolnić mojego chłopaka z obietnicy, którą na nim wymusiłam, chcę żeby już nie musiał wykonać trudnej i niewygodnej i kosztownej dla niego czynności dla mnie, tylko dlatego, że ja tego potrzebuje.
Jest mi głupio, ze tego od niego żądałam.
Myślę o tym, co wczoraj zostało powiedziane- jedna osoba mówi do drugiej- ja wiem lepiej, co będzie dla ciebie dobre. Posłuchaj mnie i rób co ci mówię, tak ci będzie najlepiej. I ta osoba słucha. Zaczyna robić, mimo, że przedtem miała zupełnie inny plan na życie.
Ojciec mówi: "Bądź ze mną blisko, bardzo blisko". Dziecko nie planowało tego wcale. Może nawet się go bało i chciało stać daleko. Ale wierzy, ze ojciec wie, co dla niego lepsze i przełamuje się. Zaczyna żyć jak on chce, tracąc siebie, tracąc swojego ducha, tracąc energię i sympatię do siebie, gubiąc się. Już nie wie, po co żyje, jaki jest tego sens.
Tu boli mnie głowa, w jednym miejscu, jakbym oberwała tam i rósł mi guz.
Wczoraj w nocy myśląc o tym, ze musiało coś takiego mi się przydarzyć wpadłam w rozpacz. Ryczałam, krzyczałam i płakałam. Aż straciłam oddech. Aż nie mogłam już dłużej.
Ja to robię teraz, bo to mi było zrobione. I było moją ogromna krzywdą. Ale ponieważ nigdy tego nie przyznałam, nie uświadomiłam sobie, nie powiedziałam, ze tak było i że to było złe, teraz sama tak robię innym.
To budzi dziurę w moim sercu. Dziurę w duszy. Pustkę w środku.
I G.... G., który ukradł mi serce. Którego moje ciało pragnęło, który był dla mnie jak prezent od Boga i przy którym wiedziałam, że takie cudo nie może mnie chcieć. Tak właśnie było. Tak mi się podobał, że pamiętam, że myślałam: mogę dla niego prać, gotować i prasować koszule. Moja mama mówiła, że to właśnie jest miłość. No, może nie dosłownie, ale że widzi się w tej osobie taki cud, ze się jej wybacza, rozumie, nie obwinia, darowuje.
Nie mogę tylko czekać, aż on się zdecyduje być ze mną. Wiedziałam, że jest dla mnie za dobry. I on też to wiedział i odszedł.
Nie kocham mojego chłopaka. Nie jest dla mnie cudem.
I ta myśl, że mój były, ten przed G. był jedynym chłopakiem na moim poziomie. Bo był. Mieszkał niedaleko, miał odpowiedni wzrost do mojego, podobne włosy. Nie miał ojca jak ja. Był podobny. Był z podobnego szablonu. Przecież z nim byłam najdłużej. Uwielbiałam seks z nim. Ale zaczął się zachowywać jak szaleniec. I musiałam odejść.
https://zrozumiecemocje.com.pl/