28 sierpnia 2011

O pomaganiu


Dzisiaj trafiła mnie myśl. To było jak błyskawica. Ta kobieta długo musiała mnie częstować nienawistnymi spojrzeniami kierowanymi na męża, zgryźliwymi uwagami pod jego adresem, żebym nagle pojęła, że znalezienie w życiu kogoś, kogo można stale obarczać, że jest nie ok. to jej strategia, sposób na życie. W pierwszym odruchu pomyślałam, że ta strategia pozwala całkowicie odwrócić uwagę od siebie, od tego co się robi, a głównie po co.
Jeśli mamy kogoś, kto nie potrafi właściwie wybierać, zachować się, zadbać o siebie, to „trzeba” mu pomóc. To pomaganie staje się sensem życia. Staje się również, niestety, osobistym więzieniem, z którego nie ma jak uciec.
Pomaganie dowartościowuje, odwraca uwagę od naszych mankamentów i przywiązuje do obiektu, dzięki któremu poprawiamy sobie mniemanie o sobie.
Najpierw jest się dzieckiem, które nie potrafi zadbać o siebie i matka „musi” mu pomóc. Nie robi tego, by nauczyć dziecko jak sobie radzić. Robi to bo musi, bo gdyby coś mu się stało, to poniosłaby odpowiedzialność moralną i prawną. Nie ma na to ochoty, ale musi, tak jak musi się chodzić do pracy, czy do szkoły. Opieka przestaje być dawaniem tego, co się samemu dostało, bo dostało się właśnie to – „opiekuję się tobą, bo inaczej grożą mi sankcje”. Opieka nie jest wyrazem miłości i wspierania nowego obywatela w rozwoju i przystosowaniu do otaczającego świata. Jest przymusem, który chętnie zrzuca się na babcie, żłobek, opiekunki, przedszkole, czy sąsiadkę. Matka nie ma wizji tego, czemu jej opieka służy. Nie ma wizji, że psychika dziecka przechodzi fazy rozwojowe, które jeśli są pomyślnie przebyte, to dziecko uzyskuje wiedzę i umiejętności o otaczającym świecie, akceptuje go i rozumie. Uzyskuje też wiedzę o samym sobie, jak reaguje na to co się wydarza i dlaczego.
Jeśli dziecko otrzymuje informację, że jego reakcja, chociaż dla niego samego jest zaskakująca, jest normalna, czuje się bezpiecznie.
Zazwyczaj jednak nie uzyskuje takiej wiedzy. Zazwyczaj uzyskuje informację, że opieka to sprawa uciążliwa, trzeba czekać aż dziecko samo się nauczy i do tego czasu tylko je pilnować.
Matki często mają nadzieję, że jak już upilnują swoje dzieci i wypuszczą je odpowiednio wykształcone w świat, to te ruszą jak burza i ich życie będzie pasmem sukcesów. Nie rozumieją, że to nie wiek jest wyznacznikiem umiejętności radzenia sobie, stawiania celów i dążenia do ich realizacji. To nauka od małego dziecka, gdy pierwszym celem jest opanowanie swoich impulsów, zrozumienie ich i kontrola. Niestety nie da się tego osiągnąć, gdy dziecko jest tylko pilnowane. Gdy jest pilnowane uczy się jednego – jak ktoś sobie nie radzi, to trzeba go pilnować. A zazwyczaj sprowadza się to do wydawania poleceń, takich jak: nie ruszaj, nie idź, siedź spokojnie, zajmij się czymś, zjadaj ładnie, ucz się, słuchaj starszych, nie pyskuj, nie brudź się, nie zawracaj głowy, nie rób problemów, rusz głową, zobacz jaki jesteś niezaradny!
Trening czyni mistrza. Stary, chory rodzic, czy niezaradny współmałżonek, staje w roli dziecka, wobec którego można zastosować wszystkie znane polecenia i podobnie jak na dziecko patrzyć z dezaprobatą, gdy nie jest w stanie wykonać „takich prostych rzeczy”.
Tak jak matki obserwują dzieci i pilnują, czyli tak naprawdę ograniczają ich ekspresję i zamykają w otoczeniu zabezpieczającym bezpieczeństwo, tak potem starych ludzi izoluje się i traktuje jak trudny obowiązek, niemiły, nieapetyczny, sprawiający problemy, bo nie radzą sobie sami, nie myślą racjonalnie, zapominają, mieszają się im rzeczywistości.
Dla osoby przypisanej do starszej lub niesprawnej w jakiejś dziedzinie, zaczyna się trudny czas. Czas, w którym powinna sobie przypomnieć jak się czuła, gdy traktowano ją jako „kłopot”. Jeśli sobie nie przypomni, to odtwarza spektakl, z tym, że teraz jest z drugiej strony. Jest w prawie, tak jak był jej rodzic. W prawie, by poniżać, nie szanować i być w pełni przekonanym, że postępuje ok. Chociaż tak sobie myślę, ze gdzieś na dnie duszy czuje, że jest pod przymusem. To przymus powtarzania wypartych doświadczeń. Może czasem chciałaby przejść obojętniej wobec zachowań, które przecież rozumie, ale nie może. Nie może, bo ta sytuacja budzi emocje. A emocje, to nie wyrażone uczucia. Dopóki ich nie rozpozna i nie wyrazi, musi odtwarzać swoją własną historię. Nie chce być w roli niesprawnego lub potrzebującego pomocy i przez to zdanego na brak szacunku, ale wtedy pozostaje tylko ta druga, rola pomagającego, który pogardza słabością i niezdarnością.
Pomagam i jestem ok. Osoba, której pomagam jest nie ok., bo sobie nie radzi sama – to proste, gdy nie uwzględniamy uczuć własnych i tej drugiej strony.
Jakby to pięknie było, gdyby wszyscy uważali, że ja jestem ok. i ty jesteś ok. Jesteś chory i słaby lub słaby i niezaradny, a przez to potrzebujesz pomocy, to jest ok. Zastanowię się jak najlepiej pomóc bez rezygnowania z moich aspiracji i celów. Zgadzam się, że jeśli zlecę tę opiekę komuś innemu, to stracę kontakt z tobą, na rzecz tej drugiej osoby. Może nawet sprawię, że nie będziesz mnie lubić za to, ze ciebie zostawiłem. Nie powiem wtedy, że jesteś nie ok.